Motoryzacja

Samochody autonomiczne – jak blisko jesteśmy rewolucji?

Z każdej strony docierają do nas obrazy przyszłości, w której samochody będą poruszały się same – bez udziału kierowcy, bez błędów ludzkich, bez stresu, a może nawet bez kierownicy. Jeszcze kilka lat temu takie wizje traktowaliśmy jako ciekawostkę technologiczną lub science fiction, ale dziś stajemy u progu zmian, które mogą całkowicie odmienić sposób, w jaki myślimy o transporcie. Samochody autonomiczne nie są już tylko eksperymentem – są realnym kierunkiem rozwoju branży motoryzacyjnej. Pytanie tylko, jak blisko jesteśmy chwili, gdy naprawdę przestaną być tylko testowaną ciekawostką?

Jako kierowcy i pasjonaci motoryzacji, obserwujemy te zmiany z mieszanką fascynacji i niepokoju. Bo choć technologia zachwyca, to niesie też wiele znaków zapytania – od kwestii bezpieczeństwa, przez odpowiedzialność prawną, aż po pytanie: czy w tej rewolucji znajdzie się jeszcze miejsce dla ludzi, którzy po prostu lubią prowadzić?

Poziomy autonomii – nie wszystko albo nic

Zanim zaczniemy mówić o „samochodach bez kierowcy”, warto zrozumieć, że autonomia to nie stan zero-jedynkowy. W rzeczywistości mamy do czynienia z sześciostopniową skalą (od 0 do 5), w której każdy poziom określa, jak dużą część odpowiedzialności przejmuje system, a ile nadal należy do człowieka.

Wielu producentów oferuje dziś pojazdy z poziomem drugim – oznacza to, że samochód potrafi sam utrzymywać się w pasie ruchu, przyspieszać i hamować, ale kierowca musi być cały czas gotowy do przejęcia kontroli. Dopiero poziom trzeci wprowadza funkcję „rozszerzonej autonomii” – np. w korku, gdzie to komputer decyduje o wszystkim, a człowiek może się zająć czymś innym. Poziom czwarty pozwala na jazdę bez kierowcy w określonych warunkach, a piąty – to pełna autonomia, bez kierownicy, pedałów czy lusterka wstecznego.

I choć na papierze wygląda to klarownie, w praktyce każdy krok naprzód wiąże się z ogromnymi wyzwaniami – technicznymi, społecznymi i prawnymi.

Gdzie jesteśmy dziś?

Najbliżej autonomii są bez wątpienia firmy technologiczne, takie jak Waymo (Alphabet/Google), Tesla, Baidu, a także tradycyjni producenci samochodów – Mercedes, Audi czy BMW. W niektórych miastach USA pojawiły się już taksówki autonomiczne, które przewożą pasażerów bez udziału kierowcy. Brzmi imponująco, ale trzeba pamiętać, że działają one w ściśle kontrolowanych warunkach, na dobrze przygotowanych mapach, z ciągłym nadzorem technicznym.

W Europie sytuacja jest bardziej zachowawcza – wiele rozwiązań prawnych jeszcze nie nadąża za technologią, a infrastruktura drogowa nie zawsze jest dostosowana do potrzeb pojazdów autonomicznych. Mimo to, testy trwają, a systemy wspomagania kierowcy stają się coraz bardziej zaawansowane.

Czy jesteśmy gotowi na rewolucję?

To jedno z najważniejszych pytań. Bo nawet jeśli technologia będzie gotowa, pozostaje kwestia zaufania społecznego. Czy naprawdę czulibyśmy się bezpiecznie w aucie, które nie ma kierowcy? Czy jesteśmy w stanie oddać pełną kontrolę komputerowi, który „myśli” w inny sposób niż człowiek? I kto poniesie odpowiedzialność, jeśli coś pójdzie nie tak?

Nie zapominajmy też o ludziach, którzy po prostu kochają prowadzić. Dla wielu z nas jazda to nie tylko przemieszczanie się z punktu A do B, ale przyjemność, pasja, sposób na spędzanie wolnego czasu. Rewolucja autonomiczna może pozbawić nas tej przyjemności – lub przynajmniej ograniczyć ją do zamkniętych torów i okazjonalnych przejażdżek klasykami.

Przyszłość nie przyjdzie od razu

Choć samochody autonomiczne są coraz bliżej, rewolucja nie wydarzy się z dnia na dzień. To będzie proces stopniowy, rozciągnięty na lata – może nawet dekady. Pierwsze zmiany zobaczymy w przewozach towarowych, transporcie publicznym i usługach typu robotaxi. Później – może – technologia trafi do naszych prywatnych aut.

A my, jako kierowcy, będziemy musieli się do niej stopniowo przyzwyczajać. Uczyć się współpracy z systemem, rozumieć jego ograniczenia, ufać, ale i zachować czujność. Bo niezależnie od tego, jak zaawansowany stanie się komputer pokładowy, na końcu to my – ludzie – ponosimy odpowiedzialność za to, jak wygląda ruch drogowy.